niedziela, 8 stycznia 2017

ROZDZIAŁ 25



Mogą pojawić się błędy! O nowych rozdziałach zawsze informuję na grupie DRAMIONE PL na fb. 
***


– Podaj mi tą bombkę Harry! – krzyknęła, stojąca na drewnianym krześle Pani Weasley. – Tą złotą!
– Już, już – mruknął pod nosem Wybraniec. – Nie za wygodnie wam? – powiedział rozdrażniony, spoglądając na Hermione z Ronem siedzących przed mugolskim telewizorem.
– Byłoby wygodniej gdybyś podał nam pilot – wystawił rękę w geście niemocy Ron, który omijał wszelkie świąteczne obowiązki dalekim łukiem.
– Trzymaj – rzucił w przyjaciela Harry – Przy twojej obecnej sprawności, będziesz chyba żywą tamą na wojnie.
– Przydałbym się bardziej niż Hermiona – zażartował Ron, co kosztowało go niezłego kuksańca w brzuch.
– To nie moja wina, że pomyliłam eliksiry na ostatniej misji!
– To twoja wina – powiedzieli przyjaciele chórem. Chcieli jej przypomnieć całe zdarzenie, przez które o mało co uszli z życiem, lecz do pokoju wszedł Lupin, który nie miał ostatnio łatwo i wiedział to cały Zakon. Nimfadora została odesłana do obrony na drugim krańcu Anglii, a cała działalność gwardii spadła na niego.
–Remusie, myślisz że w święta będzie bezpiecznie? – zapytała Pani Weasly, która o mało co nie spadła ze stołka.
– Oni nie mają wolnego. Ciągle będą próbowali nas atakować i wykrywać nasze lokalizacje. Lada chwila i muszelka będzie pod odstrzałem.
– Ale żeby próbować nas ukatować w święta?!
– Każda okazja jest dla nich dobra Molly – powiedział smętnie. – Ale obiecuje, że twój sernik się nie zmarnuje –  objął delikatnie zbladłą Panią Wealsey – Prawda Harry? Widzę, że ty szczególnie wczułeś się w świąteczną atmosferę – mrugnął, gdy Wybraniec nieporadnie zawieszał na choince lampki.
Wigilia w Muszelce była najweselszym wydarzeniem ostatnich miesięcy. Weasley’owie zadbali o każdy szczegół, by każdy kto znalazł się bez rodziny w Zakonie, mógł choć na chwilę odczuć ulgę i radość. Przy wigilijnym stole, który został magicznie powiększony z trzy razy zasiadło trzydzieści siedem osób, w tym takie osobliwości jak Profesor Dumbledore, McGonagall czy Snape, który zaszczycił swoją obecnością jedynie na kilka minut. Po obfitej wigilii, w trójkę poszli do pokoju chłopaków z czerwonym winem pod pachą i planem zagrania w operację w głowie. Upici poczuciem błahego bezpieczeństwa skropionego alkoholem, zasnęli w trójkę na jednoosobowym łóżku w pokoju Rona, które pod ich ciężarem o mało się nie zarwało. Zostali niemal utopieni we własnych snach, gdy w trójkę poczuli jak jakieś nieznane sidła usiłują ich wyciągnąć z tej przyjemnej drzemki. Gdy otworzyła oczy zobaczyła Ginny, której ruchy były tak chaotyczne i nieskoordynowane, że zerwała się niemal natychmiast. 
– Spójrzcie na niebo – wydukała Weasley, a cała trójka podeszła do okna, podświadomie szukając różdżki w swoich kieszeniach. Niebo było czarne, a na nim widniał Mroczny Znak.
– Oni tu są, musimy iść, szybko – rozporządziła i prawie wyszła, gdy została zatrzymana przez Ginny.
– Mama powiedziała, że macie zostać. Lupin, tata i McGonagall poszli przeszukać teren. Macie pod żadnym pozorem stąd nie wychodzić. To może być pułapka.
– Oni już nie będą sie już z nami bawić – powiedziała cicho, odchodząc od okna. – Przy następnej okazji zabiją nas wszystkich.
♦♥♦♥♦

Z dnia na dzień czuła, że koniec nadchodzi w zadziwiająco szybkim tempie. Skończyły się podchody, którymi raczyli Zakon śmierciożercy. Zaczęły się igrzyska na śmierć i życie, gdzie oni stali się największym pułapem. Dzień ataku stał się dniem, kiedy przestała się brzydzić tchórzostwem Malfoy’a. Sama nie wiedziała, co by zrobiła i jak się zachowała na jego miejscu. Jednak nie mogła zrozumieć, dlaczego on nie może o niej zapomnieć. Dlaczego postępuje tak pochopnie dla dziewczyny, która nie odda mu się ten jeden, kolejny raz. Jego niewzruszona miłość wprawiała ją w zdziwienie jeszcze większe, gdy uświadomiła sobie, że jej miłość do niego już nie istnieje. Wszystkie łzy zostały już wypłakane, a szkaradne czyny przezwyciężyły różane słowa.

♦♥♦♥♦

Prawdopodobnie wycofałaby się z tego pomysłu już dawno temu, gdyby nie olbrzymi uśmiech na twarzy Rona, który przez ostatnie dni nie mówił o niczym innym jak o dobrej zabawie w ostatni dzień roku. Ostatnim razem powrót z takiej właśnie balangi był mało pokojowy, dlatego jeszcze przed wyjściem przysięgła sobie, że dzisiaj postara zachować trzeźwość umysłu i nikt, ani nic ją od tego nie odwiedzie.
– Profesorze, myślisz że będzie bezpiecznie w Londynie? – zapytała, ubierając zimową kurtkę.
– Wszędzie będzie bezpieczniej niż tutaj. Musicie jednak uważać. Pamiętacie środki ostrożności? – zapytał Lupin, a cała trójka skinęła głowami, by jak najszybciej się teleportować.
– Ja uważam, że to lekkomyślne Remusie – odezwała się Pani Weasley, której pomysł spędzenia przez trio Sylwestra w zatłoczonym Londynie nie przypadł do gustu.
– Może to ich ostatnia okazja? Kto wie czy jutro te dzieciaki nie będą musiały stawić czoła swoim największym koszmarom? – podsumował Lupin, a Ron, który zupełnie podzielał tą opinię przeniósł się z pozostałą dwójkę w miejsce, gdzie alkohol z dymem unosiły się w powietrzu niczym para.
Jeśli ktoś zastanawiałby się jakie jest najbardziej zatłoczone miejsce na Ziemi to prawdopodobnie jedyną odpowiedzią byłby Londyn. Ludzie pragnący błogiej zabawy taranowali niemal całe wąskie uliczki, uniemożliwiając bezsprzecznie jakikolwiek rodzaj ruch. Kolejka do wymarzonego pabu Rona była tak długa, iż nawet on - najbardziej optymistycznie nastawiona do wypadu osoba, zaczął wątpić w realność jego marzenia.
– Nie mam zamiaru wyczekiwać na ulicy Nowego Roku, Ron. Idź i załatw nam miejsca – burknął Harry.
– Dlaczego niby ja? Ty też chciałeś tu przyjść!
– Ja pójdę – margnęła. Miała już dość nieporadności przyjaciół. Prawdopodobnie przez kilka minut sprzeczaliby się kto bardziej chciał tu przyjść, a jak doszliby do wniosku, że oboje, następne minuty minęłyby na przekomarzanie dwóch nieugiętych Gryfonów.
Skierowała się do bramkarza, który wyglądał tak jakby kolejną pchającą się do wejścia osobę miał zamiar sprać na kwaśne jabłko. Chciała już zawrócić, gdy nagle wyczuła na sobie spojrzenie Weasley’a, który ostentacyjnie wskazywał na zegarek. Uśmiechnęła się miło, w duszy dziękując, że jest dziewczyną, bo ostatni śmiałek w kolejce skończył z soczystym limo. Poprawiła nieco swój kosmyk włosów, lecz zanim otworzyła usta, by prosić o wstęp, usłyszała odpowiedź taką jaką prawdopodobnie usłyszeli wszyscy, którzy obecnie siedzieli na krawężniku równoległej ulicy. Czując na sobie wypalające spojrzenia przyjaciół, użyła zaklęcia niewerbalnego i tak, cała trójka, godzinę przed pierwszym stycznia, dostała się do miejsca, gdzie chcieli spędzić ostatnie chwile błogiej radości.
– Masz – powiedział promiennie Ron, poczym rzucił jej małą paczuszkę prezerwatyw z głupim uśmiechem.
– Ronald – zgromiła go wzrokiem.
– No, co? Nie chciałem cię dyskryminować.
– Mnie ciekawi, że dał ci całą paczkę, kiedy mi dał jedną sztukę…– dygnął się Harry, który nieszczególnie chciał zrozumieć poczucie humoru swojego rudowłosego przyjaciela.
Gdy wybiła dwunasta cała trójka odnalazła się w swoich ramionach. Wiedziała, że to może być ich ostatnia taka chwila razem, więc nawet nie myślała o tym, by choć na chwilę puścić kurczowo zaciśniętą dłoń na rękawie Harry’ego. Chciała złożyć im życzenia, kiedy nagle zrobiło jej się słabo. Wyszeptała, że idzie do toalety, lecz Wybraniec martwiąc się, wysłał za nią Ron’a, który miał dopilnować, by bezpiecznie tam dotarła.
– Chodźmy więc – mruknął Ron, obejmując ją wokół talii, by nie straciła równowagi.
– Ron, dam sobie radę – spróbowała wziąć głębszy oddech, kiedy oboje wchodzili do łazienki, lecz od razu dostała ataku kaszlu wraz z jej kompanem. W pomieszczeniu unosiła się fioletowa para, która sprawiła, że obojgu ugięły się kolana. Spróbowała myśleć logicznie, bo wiedziała, że to nie przypadek ani noworoczna dekoracja. Kojarzyła ten zapach i to charakterystyczne szczypanie w nosie.
– Wiej! To pułapka Ron! – krzyknęła, czując, że zaraz zabraknie jej tlenu. Gaz zaczął piec na coraz większych obszarach skóry, sprawiając wrażenie muskania lodowatego ognia. Wystawiła dłonie przed siebie, by w gęstym dymie odnaleźć ciało Rona, jednak na nic się to zdało. Słyszała, tylko syki wydobywające się z jego ust, które zadziwiająco nagle ustały. Przytknęła jeszcze mocniej bluzkę do nosa. Zaczęła upadać i prawdopodobnie rozbiłaby głowę, gdyby nie fakt, że częściowo wylądowała na ręce Rona, którą zapewne złamała.

♦♥♦♥♦

Gdy zaczęła odzyskiwać przytomność do jej nosa doszedł zapach stęchlizny i wilgoci, natomiast oczy otoczone ciemnością nie były w stanie rozszyfrować położenia. Skronie pulsowały niemiłosiernie po obu stronach czoła, doprowadzając ją na skraj załamania. Podniosła się na łokciach z zimnej, surowej posadzki. Sprawdziła wszystkie swoje kieszenie, lecz nie wyczuwając w żadnej różdżki ani żadnej możliwej pomocy zaczęła cicho klnąć. Poczuła chłód na ramionach, który stawał się coraz bardziej dokuczliwy, potęgując tym migrenę.
– Ron, jesteś tu? Ron?!
– Hermiona?! – usłyszała ciche jękniecie – Gdzie jesteś? Nie widzę cię!
– Tutaj! – odnalazła go w rogu pomieszczenia. – Jesteś cały?
– Cholernie boli mnie ręka! Gdzie jesteśmy? Co z Harrym?
– To była zasadzka, złapali nas Ron. Harry’ego tu nie ma, pewne już poszedł zawiadomić Zakon, odbiją nas.
– Zabiją nas, zabiją! Wiem to! – panikował, kuląc się. Nie mogła mu zaprzeczyć. Jeśli są właśnie w piwnicach kogoś z głównego kręgu, najpewniej nie wyjdą już żywi. Po kilku nieudanych pojmaniach nie pozwolą sobie na kolejną porażkę.
– Ron, posłuchaj mnie. Nie wiadomo co się stanie, ale pamiętaj, żeby nie zdradzać żadnych informacji nawet pod groźbą tortur, rozumiesz? Na wypadek vitaserum mamy nałożoną blokadę. Cokolwiek się stanie pamiętaj, że jesteśmy bohaterami. Jesteśmy po dobrej stronie – objęła jego twarz dłońmi – i zawsze byliśmy.
– Hermiono, ja się b…
Drzwi znikąd się otwarły, a jej oczy zostały oślepione przez światło wydobywające się z zewnątrz. Prawie zakryła twarz dłońmi, by choć tak załagodzić ból jednak wiedziała, że nie może. Musiała widzieć kto jest ich oprawcą. Każdy odgłos kroku na schodkach dawał jej poczucie, że koniec jest coraz bliżej. Trzymała mocno Rona za dłoń, by choć w ten sposób dać mu poczucie, że są silni. Lecz widząc oświetloną przez promienie twarz osoby stojącej u progu, cała jej pewność i hardość ulotniły się z całą pewnością. Lucjusz Malfoy wykrzywiając swoją szczękę z całą pogardą i obrzydzeniem spoglądał się na nich tak jakby byli najmniej chcianym bydłem na całym świecie.
– I co szlamo? Warto było zadzierać z Malfoy’ami? – kopnął w gmach kurzu, który na nich osiadł. – Zginiesz jak najzwyklejsza szmata. A na ciebie Zdrajco Krwi czekają jeszcze większe cierpienia – uśmiechnął się podle. – Zaprowadzić ich do sali błękitnej! – rozkazał mężczyźnie stojącemu za nim. – Szybko.

♦♥♦♥♦

– Brudna szlama i Zdrajca Krwi w moim pałacu. Cóż to nie bywałe? Mogę wam obiecać, że po wyciągnięciu z was informacji czekają was takie cierpienia, że będziecie mnie błagać o śmierć! – orzekł głosem, który był przesiąknięty jadem. – Gdzie mój syn? Powinien zobaczyć to wspaniałe widowisko! Niech ktoś po niego pójdzie! – podszedł do Rona, którego kończyny były związane niewidzialnym sznurem. Uderzył go w twarz kilkukrotnie dłonią przyodzianą w skórzaną rękawiczkę. – Wiem, że to ty rudzielcu zabiłeś kilku moich ludzi podczas misji pod Hamlets! – kopnął go w żebra – Odegram się na twojej rodzinie. Będę pierwszym, który spali ród Weasley’ów na amen!
– Zostaw go – syknęła. Widziała jak Ron się kuli, jak leci mu krew z nosa, jak niszczony jest właśnie psychicznie. Wiedziała, że bardziej udźwignie ten ciężar niż on zdołałby.
– Zostawić go? Tak bardzo śpieszno ci do tortur? – złapał jej szczękę tak mocno, że brak dźwięku jej łamania było najbardziej zaskakującą kwestią.
– Czego chciałeś? – zimny, mrożący głos. Draco wszedł do sali, mrożąc ją swoimi niebieskimi, niewzruszonymi oczami. Wyglądał pięknie, jak porcelanowy książę. Nie mógł być prawdziwy. Coraz słabiej pracował jej umysł, ale nie na tyle, by nie dostrzec, że jego twarz zostawała niezmienna.
– Zobacz Draconie kogo ci sprowadziłem! To nie jest ta dla której byłeś słabym, nic niewartym mięczakiem? Ta która skaziła nasz ród?
– Ojcze, nie wiem co planujesz, ale zabijając tu szlame, jedyne co zyskasz to skażoną podłogę.
– Musimy najpierw wyciągnąć z nich informację, potem będzie czas na zabaw. Podłoga to najmniejszy problem synu.
– Mają założone zabezpieczenia na umysł, sprawdziłem od razu jak tu wszedłem. Nie powiedzą ani słowa. Są bezużyteczni i nic nie warci. Poza tym powiedziałeś, że jeśli kiedykolwiek dorwiesz ją, to będę mógł osobiście się z nią rozprawić.
– Jeśli ci tak na tym zależy…  Lecz daj mi chwilę Draconie – uśmiechnął się pozornie łagodnie, lecz było w tym coś obrzydliwego i przerażającego. – Crucio! – wymierzył w nią zaklęcie przez co zaczęła wić się na podłodze w spazmatycznych ruchach. Słyszała wołanie Rona, by przestał ją torturować, lecz potem usłyszała i jego krzyk zanim zemdlała.

♦♥♦♥♦

Czuła znajome dłonie, które potrząsały jej ciałem. Nie chciała otwierać oczu, lecz nagle poczuła przy swoim uchu ciche jąkanie. Ron, którego twarz była zmasakrowana obejmował ją z każdej możliwej strony. Powoli wracała do siebie, gdy dostrzegła, że znajdują się w pokoju, który był jej w Malfoy Manor. Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy spakowała tu swoje walizki i na dobre zakończyła ten etap życia.
– Myślałem, że nie żyjesz. Że nie żyjesz, Hermiono… – łkał nad nią Weasley, który ledwo trzymał się w garści. Był najkruchszy z ich trójki. Nie był stworzony do doglądania śmierci i przechodzenia przez całe te piekło.
– Jest dobrze, spokojnie, żyję – przejechała opuszkiem palca po jego twarzy, szacując ile wytrzyma z takimi obrażeniami. Wstała jednak szybko orientując się, że nie sprawdzili jeszcze okna. Zrezygnowana usiadła z powrotem, gdy zorientowała się, że nie ma już żadnej drogi ucieczki. Zaczęła przeszukiwać swoje dawne szuflady, gdy przez drzwi wszedł Draco.
– Musimy porozmawiać – oznajmił szybko, spoglądając jak zamyka szufladę.
– Hermiono, nie musisz z nim iść. On i tak nas oboje zabije – wydukał Ron. Nie miała zamiaru konfrontować się z Malfoy’em. Ignorując go, podeszła do Weasley’a i znalezionym materiałem próbowała opatrzyć mu rany, by nie wdało się żadne zakażenie.
– Jeśli nie pójdziesz ze mną porozmawiać, będziecie tu głodować tak długo, aż sami siebie zabijecie. – Nie chciała ulec jego groźbą ani pokazywać, że się poddaje, lecz musiała myśleć rozsądnie. Jeśli Malfoy dopuściłby się tego, Ron nie przeżyłby do końca dnia. Duma musiała zejść na drugi tor. Wstała i omijając go w drzwiach zeszła do salonu. Gdy stanął na przeciw niej, dostrzegła, że cała kurtyna zaczyna opadać. W jego oczach tańczyły iskierki bólu, mięśnie tak napięte, że co chwila zaczynały drgać, a usta nieustannie przegryzane były w nerwowym tiku. Widziała to wyczekiwanie w jego spojrzeniu, błaganie o choć jedno słowo.
– Powiedz coś – szepnął, poluzowując krawat.
– Zabijesz nas? – opuściła ręce wzdłuż tułowia. Tylko tyle chciała wiedzieć. Czy wrócą do domu ten jeszcze jeden raz.
– Oczywiście, że nie. – dotknął świeżego zadrapania na jej obojczyku, lecz od razu się odsunęła. Zauważyła, że na ten gest jego oczy zaczęły się szklić. Spoglądał na nią całą i z każdą sekundą jego ciało wydawało się coraz mniej spokojne.
– Przeczytałaś list? – wyszeptał, a jego głos załamał się więcej razy niż mogłoby być to możliwe.
– To nic nie zmienia.
– Kocham cię tak cholernie mocno, że sam nie mogę tego znieść – zakrył twarz w dłoniach, by zakryć łzy, które nigdy nie miały się pojawić. Taki piękny, taki złamany, taki niekochany. Jej ciało mrowiało z sekundy na sekundę i miała ochotę go przyciągnąć do siebie, powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, lecz ostatnim razem przysięgła sobie, że dla swojego dobra on sam będzie musiał uporać się ze swoimi demonami. Lecz widok tego pięknego chłopaka wypłakującego wszystkie swoje łzy, niepożądanie łamała ją tak samo jak jego.
– Co stanie się ze mną i Ronem? – powiedziała tak cicho, by nie było szansy na dosłyszeniu nuty cierpienia w jej głosie.
– Odeślę was do domu. Powiem, że niedokładnie zabezpieczyłem okno i uciekliście – odparł, nie spoglądając na nią. Mówił tak jakby już dawno miał to zaplanowane.
– Dziękuję – wyszeptała, muskając jego szorstki policzek. Wiedziała, że za to grozi mu utrata życia i nawet więcej.

♦♥♦♥♦

Teleportowani tuż przed muszelkę szli do wejścia chwiejnym krokiem. Jedyne o czym teraz myślała to opatrzenie Ron’owi ran, wzięcie gorącej kąpieli i odnalezienie spod sterty dokumentów listu od niego, by przeanalizować go na spokojnie ten jeszcze jeden raz. Już widziała zaniepokojoną Panią Weasley w oknie, kiedy nagle tuż przed wejściem zatrzymał ją Ron.
– Co on od ciebie chciał?
– Chciał sprawdzić czy nadal mu na nim zależy – wyznała bez emocji. Nie miała już dłużej zamiaru ukrywać intencji Dracona czy zatajać tego tematu. Mieli prawo wiedzieć.
– On tylko gra, Hermiono. To jedna z jego gierek, gdzie raz będziesz pionkiem raz nagrodą.
– Możliwe. Lepiej chodźmy już do domu. Już zapewne dość przeszli podczas naszej nieobecności.
Gdy przekroczyli próg muszelki, nagle każda para ramion, nawet ta nieznajoma, spoczęła na ich karku. Harry wychodząc z rogu niemal rzucił się na obojga z nich, zapominając, że prawdopodobnie są ranni. Pani Weasley osobiście wzięła syna do kuchni i tam zmieniła mu opatrunek, informując go, że przez te kilknaście godzin, kilkaset razy miała zawał w obawie o jego życie. Gdy wreszcie wysidlił się z opiekuńczości swojej mamy, poszedł powiedzieć reszcie, że Lupin zwołał za godzinę zebranie w Jadalni Wielkiej, co wywołało niemałe zamieszanie.

♦♥♦♥♦

– Zwołałem to zebranie z prośby Severusa – oznajmił Remus. – Przekaż nam wszystkim to, co tak pilnie chciałeś, żebyśmy usłyszeli – uśmiechnął się kpiącą w stronę Nietoperza.
– Draco od kilku tygodni wykazuje zainteresowanie do ponownego dołączenia do Zakonu w postaci szpiega.
– Chyba sobie z nas żartujesz Severusie – prychnął Lupin. – Co nam po niezdecydowanym chłopaku, który zmienia strony jak rękawiczki, zabijając przy tym obie strony?
– Gdyby nie on ta dwójka już dzisiaj zostałaby spopielona! – Snape wskazał na milczących Rona i Hermionę. – Myślisz, że kto ich uniełaskawił z pojmania przez śmierciożerców? Lucjusz? Czy może ty Lupin? Nie twierdzę, że Draco jest stały w planach ani, że wojna nie odjęła mu rozumu, ale sam przyznaj, że gdyby nie on to dawno byłoby po nas wszystkich!
– Dla każdego jest druga szansa – stwierdził Dumbledore, spoglądając na Remusa, który wyśmienicie się bawił biorąc udział w tej dyskusji.
– Druga? Bylibyśmy głupi gdyby znów powierzyć tak niestabilnej osobie, tak ważne informację – wyznał siedzący na końcu Seamus.
– Za dużo było już tych szans na poprawę – odezwał się George.
– Zostawiam was samych z decyzją. Wierzę, że nie jesteścią bandą debili i przemyślicie to dobrze – zamiótł swoją peleryną podłogi Snape, poczym ulotnił się z muszelki niczym nietoperz.
– A gdyby nie wtajemniczać go w dane Zakonu tylko pobierać od niego informację śmierciożerców? Nie bylibyśmy narażeni na atak z jego strony, a czerpalibyśmy korzyści – obmyślił Pan Weasley. – Malfoy ma jakieś słabe punkty?
– Hermione – burknął Ron.
– Mogłaby wydobywać z niego informacje oraz manipulować jego działaniami – wyjawił Lupin, który był zadowolony z pomysłu Artura.
– To nie ludzkie! – obruszyła się. Widziała na własne oczy w jakim stanie jest Draco. Nie mogłaby zrobić mu takiej krzywdy jaką jest zwodzenie dla własnych korzyści. – Nie zgadzam się na ten plan!
– Popieram ją! – chwyciła jej dłoń Ginny. Słysząc jak Lupin nie przestaje szemrać z Arturem na temat ich genialnego pomysłu, wyszła pozostawiając Zakon z nowym konceptem wygrania wojny.

♦♥♦♥♦

Siedziała na łóżku w swoim pokoju, kiedy wszedł Harry. Usiadł tuż obok, nie mówiąc ani słowa. Złapał jej dłoń jak zwykł robić i głośno wypuścił powietrze. Domyślała się, dlaczego tu przeszedł. Inni członkowie zapewne przekonali go, że to będzie najlepsze wyjście jeśli zacznie spoufalać się z Malfoy’em dla wiarogodności informacji. Jednak czuła w sercu, że nie da rady tego zrobić. W dniu wznowienia działalności Zakonu została żołnierzem, który musi wykonywać rozkazy w imię wspólnego dobra. Lecz czy wspólne dobro zakonu jest wystarczająco czołowe, by krzywdzić osobę, którą zwykło się kochać? Nie mieli już szans znów być razem i w odróżnieniu od niego doskonale to wiedziała. Działali na siebie jak trucizna, jeden zatruwał drugiego. I mimo, iż jej miłość do tego pięknego, porcelanowego księcia już dawno się wypaliła, przyrzekła, że nie dopuści, by wojna go złamała tak jak jego najbliższych.
– Hermiono mi też nie podoba się ten pomysł, ale Lupin miał rację. Będziemy mogli dzięki tobie mieć sto procent pewności, że Malfoy jest nam wierny.
– Poprzednim razem, gdy się odwrócił od nas, nie miałam na niego żadnego wpływu.
– Teraz jest inaczej. Widuje go dość często, wiem w jakim jest stanie. Chce jutro złożyć tutaj wieczystą przysięgę.
– Harry, to go zabije. On... On się już poddał… Wojna odebrała mu wszystko co kochał…
– Hej, hej – pstryknął ją w nos, by jej oczy się nie szkliły. – Może jeszcze kiedyś wasze pogodne spojrzenia się spotkają i może będzie was stać na uśmiech. Może jeszcze kiedyś będziecie wstanie powiedzieć sobie „cześć” bez zbędnego bólu, który tak bardzo przeniknął waszą znajomość – uszczypnął jej policzek.
–  Oby Harry…
–  Dzięki tobie wojna skończy się szybciej. A wtedy – wziął globus z biurka, zakręcił nim i postawił palec w przypadkowym, wybranym przez los miejscu – zabiorę cię na Madagaskar – mruknął cicho, lecz widząc jej uśmiech, przytulił ją do siebie. – Już jutro powinnaś z nim porozmawiać. Nie musisz być sztuczna. Wystarczy, że pokażesz mu, że go dostrzegasz. Cierpi, gdy myśli, że go nie widzisz.
♦♥♦♥♦

Papierkowa robota była jej ulubionym zajęciem w dni wolne od misji i zebrań. Segregowała dokumenty, układa teczki i zajmowała się przeliczaniem rachunków, by z wspólnego budżetu nie umknął ani jeden knut. Kopiowała właśnie listę potrzebnego zaopatrzenia, gdy usłyszała rozmowę znajomego, stalowego głosu z Dumbledorem. Domyślała się, dlaczego rozmawiają. W końcu to dzisiaj miał złożyć przysięgę przez którą prawdopodobnie straci życie. Zeszła do kuchni, by podać listę, lecz zdekoncentrował ją widok Pani Weasley podsłuchującej rozmowę owej dwójki w salonie. Lekko odkrząknęła, by zwrócić jej uwagę, jednak Molly tak zajęta swoim szpiegostwem tylko ściszyła ją palcem. Dopiero po chwili, gdy z cierpką miną odsunęła się od drzwi, przyjęła od niej listę i poleciła zrobić gościowi herbaty, bo jak wywnioskowała - jest cały przemoknięty. Zrobiła jednak kawę, bo wiedziała, że nie przepadał za naparami. Czarna, bez mleka, z jedną łyżeczką cukru. Wzięła napój i wchodząc do salonu, skinęła głową w kierunku Dyrektora i położyła filiżankę na stoliku, o mało co nie wylewając zawartości. Spojrzała na Dracona i mogła stwierdzić, że wyglądał lepiej niż ostatnim razem. Mogłaby się pokusić o stwierdzenie, że ma nawet dobry humor. Spojrzała na jego ubranie i przyznała, że Pani Weasley miała rację. Południowy deszcz nieuchronnie zmoczył jego ubranie.

– Mogłabym ci dać coś suchego do założenia – zaoferowała, spoglądając się na niego mimochodem.
– To dobry pomysł, nie chcemy, żebyś się wyziębił –mruknął Dumbledore, który dopowiedział, że mogą dokończyć rozmowę za chwilę. Wstał a ona w nadziei, że podąży za nią, ruszyła do swojego pokoju. Czuła jak jego wzrok wypalał jej dziurę w plecach. Jednak te spotkanie było inne. Miało wręcz przesadnią ilość spokoju i pogodności. Żadnej łzy, żadnej namiętności - tylko równowagę połączoną z nieśmiałością, której nie byli świadkami od bardzo dawna. Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej rzecz, z którą nie rozstawała się przez wiele samotnych, mrocznych nocy.
– Trzymaj – podała mu jego bluzę, którą przez przypadek kiedyś tutaj zostawił.
–  Zatrzymałaś ją.
– To jedyne co po sobie zostawiłeś.
– Tęskniłaś? – spytał cicho, przystawiając bluzę do nosa. Była pewna, że wyczuł na niej jej zapach, przez co miała ochotę zapaść się pod ziemie.
– Nie – odparła poważnie, wciągając powietrze. Jego kąciki ust powoli zaczęły unosić ku górze, wprawiając ją w coraz większe niedopowiedzenie.
– Oczy zawsze cie zdradzały – oparł się o framugę i cicho roześmiał. W jego oczach były iskierki. Spojrzał w niej oczy ten ostatni raz, poczym wyszedł. Została sama z dziwnym uczuciem w brzuchu, błagając samą siebie, by nie były to motylki.