czwartek, 4 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ 22

Witaj po bardzo długiej przerwie. Prawdopodobnie dzisiaj mija druga rocznica od założenia bloga. Dziękuję wszystkim, którzy nadal go czytają lub wracają. Z tej okazji publikuję cztery, długie rozdziały. Do końca sierpnia planuję dodać jeszcze 2 + sprawdzić wszystkie poprzednie i dodać na wattpada, bo zdaję sobie sprawę, że czyta się tam łatwiej. 
Bez przedłużania - zapraszam do czytania:)

♦♥♦♥♦

– Obawiam się, że będziecie musieli wrócić do Malfoy Manor.

Większość zamilkła. Zwrócili swój wzrok ku Pana Weasley’a, którego zaniepokojona mina, zbiła z tropu każdego.

– Jak to? – zapytała się Hermiona, odstawiając kubek na stolik. Odgarnęła kosmyk ze swojego czoła i wyprostowała plecy. Spojrzała w stronę Dracona, który wyglądał jakby się tego spodziewał. 

– Snape miał spotkanie z Voldemortem. Czarny Pan nie wie, że jesteś szpiegiem i jest niezwykle podirytowany w jaki sposób potraktował cię Nott. Dlatego między innymi, nie pojawił się na ślubie. Myśli, że ty i Theodor pokłóciliście się o posadę wśród w jego kręgu. On chce, żeby Snape przywrócił cię do dawnej świetlności, żebyś został jego doradcą. Powiedział też, że nie rozumie jak jego najinteligentniejszy człowiek został pokonany przez takiego idiotę jak Nott. 
– Też tego nie wiem – odparł blondyn, krzyżując ramiona. 
– Czy to konieczne, żebym też jechała? Voldemort nie jest tak głupi, musi coś podejrzewać. 
– Będzie podejrzewać, jeśli nie pojedziesz. Poza tym będziecie w lepszej sytuacji. Ty będziesz mieć różdżkę natomiast Snape przygotował Dracona na każdą indywidualność. 
– Ochronię cię – wyszeptał jej na ucho – A poza tym w domu będziemy mieć więcej prywatności, skarbie. 
– Zgoda – odpowiedziała nieco za głośno pod wpływem ciepłego powietrza chłopaka na swojej szyi, przez co przyciągnęła uwagę innych.


Dzień wyjazdu z Zakonu był trudny. Zżyła się z tym miejscem bardziej niż kiedykolwiek. Znów musiała opuszczać ludzi, których zna i kocha. Przytuliła Harrego i Rona najmocniej jak potrafiła. Kochała ich całym swoim sercem i przywykła do codziennego słuchania jak podekscytowani mówią o postępach na misjach. Pani Weasley była sceptycznie nastawiona do tego planu. Wielokrotnie rozmawiała ze swoim mężem i Lupinem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby zostali tutaj, jednak nawet nie chcieli brać tego pod uwagę. Snape nie byłby w stanie uzyskiwać takich informacji jakie jest w stanie posiąść Draco. 

Spakowani czekali, aż Severus przyjdzie do Zakonu, by mogli się teleportować. Nietoperz wszedł do salonu tak cicho, że nikt nawet nie odwrócił wzroku. Wystawił do nich ręce i teleportowali się do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.


♦♥♦♥♦

Malfoy Manor było takie jak zapamiętała. Nienagannie czyste i uporządkowane. Przeszli przez ogród, który wcale nie wyglądał jakby kwitł w czasach wojny. Draco ciągle trzymał jej dłoń jakby obawiał sie, że zaraz zniknie. Otworzyli drzwi i dziwnym sposobem poczuli się jak w domu. W miejscu, gdzie przeżyli największe zloty i upadki; w miejscu gdzie dostrzegli drugie dno. Rozpakowali skromnie zapakowane torby i mimo swojej obecności, poczuli się samotnie. Brakowało… Rose. Draco opowiedział jej, że kiedy Theodor ich pojął, Snape przybiegł do tutaj i zabrał ją do siebie. Hermiona była wdzięczna swojemu profesorowi, bo nie była w stanie sobie wyobrazić co spotkałoby Rose, gdyby została tutaj sama.

Czuli się jak na miesiącu miodowym. Budzili się w swoich objęciach, jedli razem śniadanie, spędzali wspólnie czas i rozkoszowali się każdą sekundą. Ich ulubioną grą było definiowanie pojęć. Najczęściej siadali popołudniami w salonie; Draco w swoim ulubionym skurzanym fotelu a Hermiona z podkurczonymi nogami na kanapie z babeczkami od Berginsa, które uwielbiała, lecz zawsze, mimo niesamowitego samozaparcia, nakruszyła na dywan. Za każdym razem próbowała go namówić, by spróbował chociaż jedną, jednak zawsze wybierał swoją czarną kawę. Draco Malfoy zawsze musi mieć w sobie choć trochę goryczy.

– Zdefiniuj zaklęcie „Avis” – mruknął opierając swoje ręce o brzegi fotelu. 

– Powoduję pojawienie się niewidzialnych, fruwających ptaków. Zdefiniuj „Cistem Aperio”. 
– Otwiera skrzynie. Co tak łatwo Granger? – uśmiechnął się krzywo – Zdefiniuj tęsknotę. 
– Największy ból jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. – odpowiedziała gorzko, nieco zdezorientowana zmianą tematyki. 
– Tęskniłaś za mną?
– Czemu pytasz?
– Bo mówili, że za każdym razem gdy wspominali moje imię, schylałaś głowę, by nie widzieli twoich oczu. 
– Były czerwone. Zdefiniuj czułość. 
– Gdy przytulasz osobę tak ciasno, jakbyś chciał przez nią przeniknąć. Doświadczyć czegoś większego, stać się częścią tej osoby, połączyć się. Zdefiniuj mnie. 
– Głupek z Slytherinu. 
– Dziewica Gryffindoru… Ups, chyba już ci pomogłem zdjąć te niegodziwe przezwisko. Odwdzięczysz się?
– Gdy odpowiesz mi na jedno pytanie. Jakie jest obecne hasło do pokoju wspólnego Gryfonów?
– Rufa barba. – odpowiedział z największym uśmiechem na jaki go stać. 
– Skąd wiesz?
– To już drugie pytanie – zaśmiał się pod nosem i wziął ją na ręce i zaprowadził do miejsca, gdzie nie docierają żadne troski i zmartwienia.


Obudziły ją promienie słońca. Nie otwierając oczu, ręką przejechała po lewej stronie łóżka, by sprawdzić czy nadal jest przy niej. Wystarczyło kilka sekund, by przypomniała sobie jego dotyk. Uwielbiała dotykać ust chłopaka i zapamiętywać każdą krawędź. Gdy jej dłoń spotkała się z szorstkim materiałem prześcieradła zamiast ciepłego ciała blondyna, z grymasem na twarzy otworzyła oczy. Stał przed lustrem i wiązał swój ulubiony ciemny krawat. Wyglądał naprawdę dobrze. Snape tak jak obiecał, zajął się kondycją Draco, która bardzo się pogorszyła po ostatnich przeżyciach. Już nie musiał chodzić o lasce ani zatrzymywać się po dłuższym dystansie z powodu braku tchu. Stary Draco wrócił, silniejszy niż kiedykolwiek.


– Proszę, wróć do łóżka. 
– Nie mogę choćbym niesamowicie chciał. Muszę iść na cały dzień do Voldemorta. Od dzisiaj będę jego najwierniejszym doradcą, więc nie mogę nawalić. 
– Bądź ostrożny, proszę. 
– Oczywiście, że będę. Za jedenaście godzin będę z powrotem i zabiorę cię na kolację. – założył marynarkę i podszedł do niej, by pocałować ją w czoło – Trzymaj się mała.


Samej w wielkim zamku nudziło jej się niemiłosiernie, dlatego udała się w odwiedziny do Snape’a, by zobaczyć się z Rose. Nie mogła uwierzyć, że nie widziała jej tak długo. Zmieniła się nie do poznania. Jej włosy były krótsze a sylwetka wyglądała na zdrowszą. Nawet jej cera promieniała jak nigdy przedtem. Przytuliła brunetkę najmocniej jak mogła, by chwilę potem dać jej słoiki z przetworami Pani Weasley. 

– Jestem pewna, że znalazłybyście wspólny język – odpowiedziała z przekonaniem, przyglądając się Rose, która od razu odkręciła przykrywkę, by powąchać różaną konfiturę. 
– To pachnie wspaniale, powinnaś mi dać do niej numer. – wybełkotała podekscytowana i jednocześnie odurzona smakiem przetworu Molly. Gryfonka zaśmiała się na ten zadziw Rose i usiadła na kanapie w salonie. Snape jak na najstraszniejszego nauczyciela w historii Hogwartu, miał przytulny dom. Zgadywała, że wiele w tym zasługi brunetki. 
– Muszę ci przyznać, że gdy dowiedziałam się, co wydarzyło się tamtego dnia… chciałam biec wam pomóc z tym psycholem, lecz Severus mi zabronił. 
– I słusznie zrobił – kiwnęła w kierunku Snape’a kubkiem, lecz ten od razu jej odpowiedział – Nie pozwalaj sobie Granger. Dla ciebie nadal jestem Sir. 
– Nie przejmuj się nim Hermiono – uśmiechnęła się pogodnie – Opowiedz lepiej co u ciebie i Draco. Dzwoniłam do niego wiele razy, ale skubany nie odbiera. 
– U nas wszystko dobrze. Wygoiły mi się wszelkie rany natomiast Draco nie musi chodzić o lasce. I jesteśmy razem. – przyznała a jej policzki nabrały różowego odcieniu. Poziom szczęścia biłby rekordy w tym pomieszczeniu, jednak nastrój Snape sprawiał, że skala była ujemna. 
– To wspaniale kochanie! Severusie ty też się cieszysz?
– Nie mógłbym być szczęśliwszy – rzekł niższym tonem niż zwykł mówić na lekcjach – A teraz, wybaczcie, ale idę zwymiotować z nadmiaru euforii emanującej w waszych organizmach.


♦♥♦♥♦

Komnaty Voldemorta były takie same jak za czasów pierwszej wojny. Ciemne, zimne, pozbawione choć jednego promyku słońca. Szedł tuż za nim, starając się nie nadepnąć na jego długą, ciemnoniebieską szatę. Gdy weszli do głównego pomieszczenia wysadzonego czarną posadzką, Czarny Pan wyprosił wszystkich prócz Dracona. Chłopak spędził z nim cały dzień, dzieląc się własnymi uwagami, doradzając najlepsze strategie czy konspirując. Nie mógł się doczekać, aż wejdzie do swojego domu, zdejmie niewygodną marynarkę i wyjdzie z dziewczyną jak normalny osiemnastoletni chłopak, a nie pomocnik najbardziej zepsutego i złowieszczego czarodzieja w historii. Jego myśli odwrócił najbardziej głośny szept jaki mogła wydać tylko jedna osoba, obok której pełzła kilkumetrowa Nagini.
– Draconie, nie jestem pewien czy powinieneś spotykać się z Panną Granger. Nie przeszkadzało mi to wcześniej, ponieważ fakt, że najwierniejsza przyjaciółka Pottera – Gryfonka wybrała naszą stronę mi schlebia, jednak fakt, że była ona wykorzystywana przez Nott’a, a teraz cię reprezentuje, stawia ciebie w niekorzystnym świetle. 

– Co sugerujesz Panie?
– Zabawka, którą bawiły się inne dzieci nie sprawia już tyle radości. 
– Mogę zagwarantować, że ciągle, była przynależna tylko mi, Panie. 
– Jeśli tak uważasz Draconie, to ci ufam. W takim razie, nie będzie problemu, gdybyście wpadli na Tormentis?
Błagam, nie. Nie zrobisz jej tego. Jest zbyt krucha. 
– Dla Panny Granger przygotujemy specjalne atrakcje. 
To koniec.


♦♥♦♥♦

Rozmawiała z Rose na temat najlepszych marynat do mięs, a Severus przestał wymiotować, kiedy Draco wszedł do domu Snape’a. Wyglądał na styranego. Jego oczy były nieprzytomne, a lewa noga, która jeszcze parę tygodni temu była wspomagana przez laskę, znów dygotała. 

– Nie było cię u nas, więc spodziewałem się, że tutaj mogłaś pójść – powiedział na jednym tchu poczym rozłożył się na sofie. Jego cera nie przypominała tej z rana. Kilka godzin temu wyglądał niemal jak młody bóg, a teraz jakby od kilku lat zmagał się z anemią. 
– Jesteś chory? – zapytała się Rose przystawiając zewnętrzną część dłoni do jego czoła – Jesteś zimny jak lód. 
– Ciężki dzień w pracy. – powiedział niemal bez otwierania ust. Rose zaparzyła mu herbaty i przyniosła największą bluzę jaką miała w szafie. – Ściągaj tą marynarkę i koszulę. Przecież ci niewygodnie – pomogła ubrać mu ciepłe ubranie i podała do ręki kubek. Hermiona nie mogła nadziwić się widokiem Dracona poddającego się Rose. Pamiętała, że nawet jak był w opłakanym stanie, zawsze unosił się dumą. Gdy poczuł się trochę lepiej a Rose uznała, że nie może mu już bardziej pomóc, poszli do swojego domu.


– Przepraszam, że nie zabrałem cię na kolację – wybełkotał spod kołdry. Był niemal nieprzytomny. 

– Nic się nie stało, Rose mnie nakarmiła za wszystkie wieki. – Uśmiechnęła się, lecz nie odwzajemnił jej gestu. – Dowiedziałeś się czegoś dzisiaj? Będę miała styczność z Voldemortem?
– Tak. Powiedzmy, że będzie tak jak na początku. Imprezy, przyjęcia, wizyty u innych. Powrócimy do starego schematu. Jutro będzie bankiet u Diabła, ale nie będzie Riddle'a. Rose przyjdzie i pomóc ci się przyszykować.


Mimo, iż nudziła ją ciągła obecność w domu, nowy plan nie sprawił jej radości. Doskonale pamięta wszystkie przyjęcia. Bankiety na których płytcy śmierciożercy pili bez umiaru drogi alkohol i traktowali kobiety jak drugorzędny gatunek. Gwałty, skandale, pijaństwo. Nienawidziła tego, lecz wiedziała, że po coś tu przyjechali.

♦♥♦♥♦


Była piękna pogoda kiedy, Rose przyjechała na rowerze do Malfoy Manor następnego dnia tuż po szesnastej. Mimo, iż każda otaczająca ją osoba, miała czarodziejskie zdolności, ona nie czuła potrzeby zainteresowania się tematem. Uważa nawet, że wykorzystywanie magii do codziennych zajęć jest przykładem lenistwa i niezaradności, dlatego często upominała swojego chrześniaka, by nie przesadzał z jej nadużywaniem. Weszła w głąb salonu i momentalnie zatęskniła za dawnymi czasami. Miała dość ciągłego martwienia się o Dracona, Hermionę i Severusa. Wolała cofnąć się do czasów, kiedy spokojnie mogła wyjść z małym blondynem na spacer, bez obawy, że za rogiem czają się śmierciożercy. Po przyszykowaniu Hermiony na przyjęcie, poszła do biura blondyna, by zgarnąć dokumenty o które prosił Snape. Otwarła szufladę i pierwsze co rzuciła jej się w oczy, to biały proszek w przeźroczystym woreczku.

♦♥♦♥♦

– Ładnie wyglądasz – skomplementował chłodno gdy weszli na salę wystawową domu Blaise’a. Wziął jej dłoń i trzymał tak mocno, że nie miała możliwości pójść innym tempem niż on. Odprowadził ją do stoliku dla kobiet, po czym usiadł tuż obok organizatora, który szykował się do powitalnej mowy. 

– Chciałbym wnieść toast za nasze drogie stowarzyszenie, które walczy, by odbudować świetność naszego gatunku. I za naszego Pana, bez którego nie dalibyśmy rady tego dokonywać, a który nie mógł dzisiaj z nami być. – uniósł kieliszek a wszyscy pozostali zrobili to samo. Czuła na sobie wzrok blondyna, który wymownie patrzył, by zrobiła to co wszyscy.

Kolejne godziny przyjęcia mijały w rozczarowująco wolnym tempie. Zanim zaczęła się wielka uczta, mowę wygłosiło jeszcze dwudziestu najważniejszych śmierciożerców, a wśród nich był Draco. Starała się nie krzywić w momentach, kiedy dumni arystokraci otwarcie wyrażali pogardę dla strony Dumbledore’a, lecz przychodziło jej to z trudem. Po wzajemnym wysłuchaniu się, nastał czas na posiłek przy którym, ku rozczarowaniu Hermiony, śmierciożercy poruszali wszystkie tematy, które budziły u niej wstręt. Starała się zachowywać dobrą minę do złej gry, lecz z każdą minutą i kęsem było to coraz trudniejsze. Gdy złożyła na swoim talerzu sztućce w geście zakończenia jedzenia, poczuła spoczywającą dłoń na swoim ramieniu. Odwróciła się i ujrzała Blaise’a, lekko uśmiechającego się do gości.
– Koniecznie muszę ci pokazać mój nowy nabytek Hermiono. – powiedział sztucznie, sprawiając wrażenie, że usilnie trzyma się zasad etykiety. 

– Koniecznie?
– Tak.

Nie odpowiedziała, ale poszła od razu za nim. Podążał szerokim korytarzem, tuż nad oszklony balkon, znajdujący się kilkadziesiąt metrów od głównej sali. Gdy oboje weszli do środka, Ślizgon upewnił się czy na pewno nikt nie będzie mógł wejść.
– Draco kazał mi przekazać, że nie będzie mógł tego wieczoru do ciebie podejść i masz się niczym nie martwić, bo za dwie godziny wracacie do domu. 

– Jeśli to tyle to wracam. – chwyciła za klamkę, lecz ją zatrzymał – Poczekaj. Mam pytanie Granger. Gdzie jest obecnie Weasley?
– Czemu pytasz?
– Przestała korespondować. 
– A to wy kiedykolwiek pisaliście do siebie? – zakpiła. Mimo, iż w tej sytuacji nie było nic śmiesznego, czuła, że to brzmi jak jakiś absurd. 
– Nie twój biznes. 
– Więc twoim biznesem nie jest, gdzie obecnie jest.


Wracała tym samym korytarzem, kiedy nagle coś skierowało ją do pokoju po prawej stronie. Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła, że stanie się coś złego jeśli tam nie wejdzie. Niepewnie otworzyła drzwi i zaczęła słyszeć w swojej głowie niski głos. „Wejdź głębiej”, „Rozgość się”, „Nie bądź taka nieśmiała”. Robiła wszystko co Głos kazał. Weszła w głąb pokoju i rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie do której przyprowadziły ją jej własne nogi, wydawało się być najzwyklejszym salonem. Usłyszała przytłumione „Nie ruszaj się” po czym poczuła ukąszenie tak bolące, że jej ciało upadło bezwiednie na podłogę. Miała wrażenie jakby każdy mięsień w jej ciele obumierał i nigdy nie miał się poruszyć. Ostatkami sił spojrzała w kąt pokoju, w którym ujrzała największego węża jakiego kiedykolwiek widziała. Pełznął do niej, irytująco powoli jakby sprawiał wrażenie, że bawi się swoją ofiarą. Był już metr od jej sparaliżowanego ciała, kiedy otworzył paszczę ukazując nasączone jadem zęby, które miały być narządem egzekucji. Oddaliła głowę na tyle ile pozwalały jej mięśnie szyi.
– Avada Kedavra – wypowiedział najniższy głoś jaki znała. Chwilę później poczuła jak Snape uciska miejsce ukąszenia swoim szalikiem. – Granger możesz mówić? – zapytał szybko, lecz postarała się ruszyć swoją głowę o kilka milimetrów w przeczącym geście, ponieważ obezwładniło również jej twarz. – Nie możemy pozwolić, by jad sparaliżował twoją krtań. – Odchylił jej głowę do góry i zatkał nos. – Musisz się zmusić do oddychania przez usta. Najgorsze stadium potrwa jeszcze kilkanaście minut. – oznajmił rozpinając pasek, znajdujący się na jej talii, który blokował przepływ powietrza.
Czuła jakby to były sekundy. Miała miliony myśli, lecz nie mogła nic zrobić. Widziała podirytowanie Snape’a, który próbował ratować jej życie, nie mając żadnych środków do pomocy. Zapewne gdyby nie jej nauczyciel, udusiłaby się na śmierć. Starała się walczyć i nie zasnąć, bo wiedziała, że może się już nie obudzić. Trwały minuty, może sekundy i mimo jej sprzeciwu, powieki nie chciały się podnieść.

♦♥♦♥♦

– Widziałeś tego węża? – usłyszała głos Dracona. Leżała na czymś niesamowicie miękkim. Miała wrażenie jakby, była na niewidzialnej chmurce, którą może poczuć tylko ona. 

– Nagini – wybełkotała półprzytomnie. 
–To nie była Nagini – odpowiedział od razu Severus. – To było coś mniejszego, ale straszniejszego. Widziałem to kiedyś. 
– Nagini albo feniks – przewróciła się na drugi bok. Nie rozpoznawała miejsca w którym jest a twarze wydawały się być rozmazane. 
– Co jej dałeś? – Draco spytał tonem jakby bał się, że w każdej chwili może go zaskoczyć coś nowego. 
– Twoje proszki z szuflady – Nietoperz ironicznie uśmiechnął się do chrześniaka – Tobie się nie przydarzą a jej uśnieżą ból. 
– Świetnie – żachnął się zdenerwowany – Lepiej być nie mogło.


Minęło parę godzin, kiedy poczuła, że wie gdzie jest. Podniosła się do pionu i zauważyła, że w fotelu obok łóżka siedzi Draco. Poprzednie wydarzenia natychmiast rozjaśniły się w jej skołowanej głowie, a rzeczy, które chwilę temu były obce jej umysłowi, teraz przypomniały o swej roli. Przetarła oczy nieskończoną ilość razy i chwyciła szklankę z wodą, która leżała na stoliku nocnym. Woda sprawiła, że znów zaczęła myśleć logicznie, a przy tym poczuła złość.

– Dlaczego cię wtedy nie było? Mogłam zginąć. – oparła swoje czoło o kolano. Uciążliwy puls przy skroniach sprawiał, że jej głos co słowo stawał się coraz bardziej głośniejszy. 

– Nie mogłem być wszędzie. Blaise ci powiedział, że nie będę mógł do ciebie podejść. –obruszył się a jego ton był coraz bardziej zblazowany. 
– Snape podobno wysłał ci komunikat, że potrzebuję natychmiastowej pomocy, a ty nie ruszyłeś się z miejsca. 
– Nie mogłem, nie rozumiesz?! To było zastraszenie Granger. Doskonale wiem do kogo należał ten wąż. Mój ojciec próbuje mnie złamać, bo odciąłem go od większości pieniędzy tak jak kazała przed śmiercią matka. Miałem przeczucie, że jeśli pojawiłbym się tam, gdy to coś cię ukąsiło, zabiłoby cię z jego rozkazu, bo chciał mojego cierpienia. Ponieważ mnie tam nie było, nie posunąłby się do tego, ponieważ, to nie byłoby tak satysfakcjonujące. 
– Wiedziałeś o tym? Wiedziałeś co twój ojciec planuje?
– Tak – wydusił wkurzony, krzyżując ramiona. 
– I pozwoliłeś, by mnie sparaliżowało? – krzyknęła i czuła, że jest na skraju wytrzymałości. Znów, bez własnej woli, stała się najsłabszym ogniwem. 
– Wszystko zaczyna się cholernie komplikować, rozumiesz? Zakon nie oczekiwał, że pojawią się postacie trzecioplanowe, które zaczną zagrażać życiu. Miłosne poloty najwyraźniej nas unieszkodliwiają. Gra się toczy i jeśli chcesz przeżyć, to lepiej weź się w garść.


♦♥♦♥♦

Kolejne dni byłe ciche. Hermiona czuła jakby spadło na nią wiadro zimnej wody. Nie wiedziała jakie wydarzenie spowodowało, że Malfoy postawił wszystko na jedną kartę. Miała jednak świadomość, że naprawdę musi się postarać, jeśli chce niedługo wrócić do Zakonu. Nie odzywali się do siebie, a blondyn nie wracał na noc do domu. Przechodziły jej przez głowę myśli, że znalazł sobie kogoś innego, lecz zawsze mroziło ją potem wspomnienie gdy powiedział jej prosto w twarz, że muszą sobie zrobić przerwę. Wzięła się w garść i codziennie po kilka godzin czytała taktyki walk czy niezbędne klątwy i zaklęcia. Chciała przetrwać tą wojnę niezależnie od blondyna, który ’łamał’ ją częściej niż ktokolwiek inny.

Siedziała w fotelu obok łóżka a na kolanach miała kolejną książkę z pobliskiej biblioteki. Przewracając kolejną stronę, wyprostowała się i kichnęła, gdy nagle ujrzała go w progu drzwi odpowiadającego ’na zdrowie’. Nawet z końca pokoju czuć było jego nieświeży zapach; papierosów pomieszanych z ostrym alkoholem. Jego klasyczna, biała koszula, która zawsze była nienagannie wyprasowana, miała na sobie plany i liczne zgniecenia. Wszedł w głąb pokoju i prawie upadł potykając się o własne nogi.
– Co tu robisz? – odstawiła książkę na stolik po czym wstała wypatrując się szczegółów na jego ubraniu, które ukazywałyby wszystko co robił przez ostatnie godziny. 

– Mieszkam, zapomniałaś? To mój dom i mogę w nim być kiedykolwiek zechcę. 
– Dobrze się bawiłeś? – zapytała kierując wymownie swój wzrok na jego nieświeży ubiór. Nie mogła znieść jak bardzo się oszpecił przez obecny tryb życia. W tej sytuacji, jako prawa ręka Voldemorta, mógł wszystko. Balować od rana do wieczoru, pić najdroższe alkohole w najlepszym towarzystwie. Miała nadzieje, że nie zapomni po czyjej jest stronie. 
– Wybornie. Przyszedłem ci powiedzieć, że jutro na dwudziestą pierwszą idziemy do Voldemorta na Tormentis. Masz być gotowa godzinę przed rozpoczęciem. – szedł ku wyjściu, lecz zatrzymał się przy drzwiach – Nie daj się zabić. – dodał z ironicznym uśmieszkiem nawiązując do ostatniego wyjścia.


♦♥♦♥♦


Suknia jaką dostała tym razem wyróżniała się od poprzednich. Była najkosztowniejszą z wszystkich innych. Idealna na największą uroczystość zorganizowaną przez demona zła. Gdy weszła z Malfoy’em na salę, poczuła diametralną różnicę. Ludzie zachowywali się z klasą, muzyka towarzysząca była spokojna i wyważona, a rozmowy odbywały się na rozsądne tematy. To było pierwsze przyjęcie na którym siedziała obok blondyna i wcale nie czuła się z tego powodu lepiej. Starała się zachowywać się najprofesjonalniej jak się da, mimo czynników, które jej w tym przeszkadzały. Po kilku minutach od podanej godziny rozpoczęcia, w kilkumetrowych drzwiach pojawił się Voldemort w ciemnej pelerynie przewieszonej przez ramię. Uśmiechnął się do wszystkich zgromadzonych w najbardziej przerażający na świecie sposób. 

–Witam na naszym corocznym spotkaniu – uniósł ręce ku górze i entuzjastycznie w nie klasnął – Zacznijmy może od naszej ulubionej zabawy! Dla przypomnienia powiem, że wybrany z nas wszystkich szczęśliwiec będzie miał okazję w wykwinty sposób zabić złapanego przez naszych ludzi głupca, który się nam sprzeciwił. Kto chce zacząć?
Prawie wszyscy unieśli swe nadgarstki ku górze, by zgłosić swoje zainteresowanie. 
– Może niech tym razem rozpocznie nasza najmłodsza i najświeższa śmierciożerczyni. Hermiono Granger?
Chciała zwymiotować, zniknąć, pozostać niewidzialną. Padła ofiarą kolejnego okrutnego spisku. Nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca ani o milimetr, lecz Malfoy wypchnął ją ze stolika, tak, że dla innych wyglądało to jak czuły gest pogratulowania. Nie mając wyboru i upierając się, że nikt jej nie zmusi do zabicia niewinnego człowieka, stanęła twarzą w twarz z zadowolonym Voldemortem. Chwilę później na salę wprowadzono okapturzoną, niską postać. Jeden z śmierciożerców zdjął jej kaptur, a drugi podał Hermionie różdżkę. 
– Ginny?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz